Ten objaw pojawia się rano, od razu po przebudzeniu. Może oznaczać poważną chorobę. Ten objaw pojawia się rano, od razu po przebudzeniu. Może oznaczać poważną chorobę. Zdrowy, jakościowy sen powinien prowadzić do pełnej regeneracji oraz do stanu, w którym człowiek budzi się następnego dnia pełny energii i gotowy na wyzwania
Ałbena Grabowska Lot nisko nad ziemią Wyd. Zwierciadło 2014 336 stron Literaturę można klasyfikować według kryteriów rozmaitych. Dzielić na pełną głębokich myśli i płytką niczym kałuża przypadkiem wylanej herbaty. Klasykę i współczesną. Wojenną i miłosną. Wydaną pięknie i niechlujnie. W oprawach błękitnych, okładkach czerwonych, obwolutach wielobarwnych. Pisanych frazą przyciężką lub z motylą lekkością. Taką, którą można czytać w drodze do pracy i tę, która nie nadaje się do zgłębiania w komunikacji miejskiej. Ani podmiejskiej. Dalekobieżnej też. Chyba, że sięgnąć po nią w czasie dalekomorskiego rejsu, kiedy intymność luksusowej, jednoosobowej kajuty pozwala zatracić się w lekturze bez reszty i chlipać w poduszkę bez konieczności tłumaczenia się, że to nie nas spotkał dramat, a Weronikę Przybyszewską. Że to jej mąż zginął tak bez sensu, że to jej dziecko nigdy nie zostało poczęte. I że to ona, ślizgając się nisko nad ziemią, starała się nie wyjść ponad zakodowaną jej przez ojca przeciętność. Odkąd pamiętam, ojciec powtarzał mi, żebym się niczym nie wyróżniała. Najlepsi ludzie, wygłaszał tyrady do znudzenia, to tacy, których nie zauważamy. Rodzą się, żyją, umierają, a my o tym nawet nie wiemy[1]. Bezbarwna i podporządkowana w dzieciństwie ojcowskim zamysłom, wyrastała na wtapiającą się w tło nastolatkę. Przeciętną, do bólu, szarą w najbardziej myszowaty sposób. Co prawda wiedziała czego chce (pracować w przedszkolu) i czego nie chce (pracować na kolei), ale nie bardzo miała pomysł na to, jak ową wiedzę przekazać ojcu. Nie byłam ani trochę samodzielna. Nie stać mnie było na to, żeby trzasnąć drzwiami i odejść do własnego życia. Kontynuowałam więc swój domowy lot nisko nad ziemią i niewykryta przez radary ojca leciałam ku własnej przyszłości, wyobrażając sobie, że będzie świetlana[2]. Nie będzie. Młodzieńcza miłość okazała się za słaba, by przyszła przedszkolanka i oceanograf in spe mogli wspólnie planować przyszłość. Nie przeszkodziło to Weronice w realizacji własnych planów. Ojciec jakoś przebolał zaskakujący opór córki przed włożeniem kolejarskiej czapki. Jej marzenie się urzeczywistniło i w otoczeniu gromadki uwielbiających ją dzieciaków spełniała się jako ich opiekunka. Później pojawił się Sławek. Ot, zwykły facet, ale od razu wpadł Werze w oko. Jej rodzicom nieco mniej, zwłaszcza, gdy okazało się, że nieco nad ową przeciętność wyrasta i wcale nie zamierza być potulnym zięciem. Ale to przecież mało ważne, bo przecież Weronika jest szczęśliwa. Wymarzona praca, wymarzony dom, jeszcze tylko wymarzone potomstwo i będzie prawie jak w bajce. No właśnie, dzieci. Te jakoś nie chcą się na świecie pojawić. Mimo wielu prób, leczenia, nieustającej nadziei. mieszkania nie wypełnia dziecięce gaworzenie, ścian nie brudzą maleńkie rączki, małe stópki nie przemierzają pokoi i korytarza. Co ze mnie za kobieta, skoro nie umiem począć dziecka, po co mi piersi, skoro nie wypełnią się mlekiem, po co brzuch, skoro zawsze będzie pusty?[3] Później, jakby smutku było mało, Weronika zostaje sama w czterech ścianach. Jeżeli można mówić o śmierci głupiej, bezsensownej, niezawinionej i nie w porę, to tak właśnie umiera Sławek. Najbardziej bolą tematy bliskie. Najmocniej poruszają dramaty zwyczajne. Takie, od których trzęsie się ziemia twoja i twoich bliskich, ale świat się nie zatrzymuje, słońce nie gaśnie, a ziemia nie przestaje wydawać plonów, choć każdy radośnie kwitnący kwiat wydaje się być nie na miejscu. Taki dramat przeżywa Weronika, otępiała, obojętna, izolująca się od innych. Nawet do przedszkolaków straciła serce. Właściwie tylko jedno trzyma ją w pozornym pionie: lokatorzy, zmieniający się jak w kalejdoskopie, którzy zasiedlają wynajmowane przez nią mieszkanie. Znajomości, zawierane w ten sposób, nadają jej życiu nowy sens. Ałbena Grabowska Kraków, 2013 Lot nisko nad ziemią Ałbeny Grabowskiej to historia "przed" i "po", "zanim" i "następnie". Dotyczy to nie tylko życia bohaterki, ale i samej książki. Jej pierwsza część, ta przed wypadkiem i chwilę po nim, gdy los Sławka nie jest jeszcze przesądzony i nieco później, gdy świat się wali, a Wera rozsypuje na miliony krwawiących kawałków, pełna jest przytłaczających emocji. Szczęścia nie ma lub jest jest to pozorne, to znów wybrakowane. Żal Weroniki jest mocno wyczuwalny, rozpacz udziela się bardzo silnie. To jest właśnie ten fragment historii, który kompletnie nie nadaje się do czytania wśród ludzi. Przetrawić go należy w samotności, pozwolić sobie na chwile zadumy, może nawet kilka łez. Trywialna myśl o niesprawiedliwości, o nierównym rozdziale nieszczęść nie chce wówczas odejść. Smutno się robi, tak po prostu. W dalszej części powieści, z jednej strony trudno Weronice nie współczuć, z drugiej - bohaterka staje się nieco irytująca. No dobra, bardziej niż nieco. Nie mnie oceniać to, jak ludzie radzą sobie z traumą, nie mnie opiniować ich zachowania, ale wielokrotnie miałam ochotę nią potrząsnąć. Pewnych rzeczy się po prostu nie robi, niektórych działań nie da się tak po prostu usprawiedliwić. Ponadto ta część historii "po" wydawała mi się nico zbyt długa. Kolejne znajomości opierają się na podobnym schemacie i tych samych potrzebach. W przeciwieństwie do innej książki autorki - Coraz mniej olśnień, w przypadku Lotu nisko nad ziemią, łatwo przewidzieć finał. Na szczęście to nie kryminał, więc nie psuje to odbioru powieści. Książka Ałbeny Grabowskiej to opowieść o dramacie, który zmienia wszystko, o tragedii, która nie pozwala normalnie funkcjonować. Tu pustka po nienarodzonym dziecku i straconym mężu, ulatniający się zapach z męskich koszul, łóżko małżeńskie w którym nie da się spać, życie nagle pozbawione sensu. Bohaterka powieści, wtłoczona w przeciętność, nienauczona zaradności, niewyposażona przez rodziców w umiejętność przetrwania w trudnych warunkach, nie potrafi stanąć na nogi. Zaprzeczenie, gniew, targowanie się, depresja, akceptacja - Weronika nie potrafi dotrzeć do ostatniego etapu radzenia sobie z ciężarem, który spadł na jej barki. Znajduje jednak powód, by żyć, sposób na wypełnienie pustych dni, grafików, odsunięcie przykrych myśli. Lot nisko nad ziemią zaczyna się mocno, ściskając za serce i powodując jego ból. Nieco dalej, bywa irytująco za sprawą poczynań bohaterki i nieco monotonnie, ze względu na podobny schemat przebiegu kolejnych znajomości Wery. Nie udało się ustrzec od pewnych błędów: wyjeżdżania schodami w szpitalu (w ruchome trudno mi wierzyć) czy Zuzi, która sto stron dalej staje się Moniką. Nie zmienia to jednak faktu, że co się wzruszyłam to moje, co sobie przemyślałam też. Książki tej autorki po prostu dobrze się czyta. Ta napisana jest lekko, choć tematyka tej lekkości nie zawiera. Ałbena Grabowska dotyka tematów trudnych i bolesnych. W jej powieści Lot nisko nad ziemią próżno szukać optymizmu. To opowieść o samotności, stracie, braku wsparcia i nieumiejętności stawianiu czoła problemom. Wydawałoby się, że lecąc tuż nad ziemią, trudno upaść boleśnie. Mam jednak wrażenie, że to taki lot, podczas którego zawadza się o tak wiele przeszkód, że traci się przy tym ochronny pancerz. I trudno nagle wznieść się wyżej, by spojrzeć na wszystko z nowej, szerszej perspektywy. Rafał Blechacz - Chopin Sonata N°3 - Mov 4°, Presto, non tanto. *** Książkę polecam wrażliwcom, ale nie nadwrażliwcom poszukującym wzruszeń ciekawym jak bohaterka poradziła sobie ze stratą *** [1] Ałbena Grabowska, Lot nisko nad ziemią, Wyd. Zwierciadło, 2014, s. 5. [2] Tamże, s. 13. [3] Tamże, s. 57-58. *** Jeżeli macie ochotę na lekturę Lotu nisko nad ziemię, zachęcam do zapisania się na listę TUTAJ i przeczytania jej w ramach Obiegu Zamkniętego.